Kiedyś znałam pewną dziewczynę z Wrocławia (miasta całkiem blisko gór).
Nieśmiała, marzycielska, ale zawsze dość uparta i odważna.
Jako dziewczynka, często chodziła na długie górskie wędrówki z ojcem, co sprawiało jej wiele radości.
Jako dziecko mawiała, że zostanie malarką i podróżniczką. Jako że uwielbiała także górskie szlaki, błoto i uczucie, gdy jej stopy miękko zapadały się w mokrej ziemi, śmiała się, że zostanie też „błotolożką”.
Ale pod powierzchnią zaczęło się w niej rozwijać poczucie obowiązku – potrzeba udowodnienia swojej siły, która miała świadczyć o jej wartości.
Lecz Powoli zaczęła zamieniać swój twórczy ogień w obowiązek udowodnienia czegoś i używać swojej sztuki, by wykreować kogoś, kto nigdy nie miał prawa zaistnieć – osobę, którą uważałaby za idealną. Podróżowała po świecie, nauczyła się mówić w kilku językach, studiowała prestiżowy kierunek artystyczny – uchodziła za kogoś oryginalnego, dla niektórych może nawet perfekcyjnego. Lecz nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła tracić kontakt ze swoją głęboką autentycznością i zgubiła klucz do tajemniczego ogrodu swojej własnej duszy, królestwa swojej sztuki. Choć nie była tego świadoma, to stojąc przy płocie ogrodu, widziała skrawki pięknych krajobrazów i starała się z wielkim wysiłkiem wydobyć je na powierzchnię. Ale niezidentyfikowany niepokój, poczucie smutku i bezsilności by móc doświadczyć pełni obfitości ogrodu, sprawiały, chcąc że tylko gnała coraz szybciej, byle nie czuć, zajmując się czymś bardziej użytecznym, czy lukratywnym - na przykład projektowaniem graficznym. A przecież zewnątrz cały czas czuła się kimś całkiem fajnym, całkiem… wystarczającym.
Ale powoli jej ciało zapragnęło wyrazić swoją prawdę. Zaczęło się od mgły mózgowej i uczucia zmęczenia. Diagnozy lekarzy nic nie wykazywały, a ona była zbyt zajęta konstruowaniem idealnego życia, by zwrócić na to większą uwagę. Aż w końcu wydarzył się wypadek. Gdy leżała na ziemi w centrum miasta i była zabierana do karetki, uczuła ulgę. Bo dopiero w tym stanie mogła spotkać się z ogromną presją i napięciem, jakie stopniowo zamieszkiwały jej ciało. Ale nawet to jej nie zatrzymało, biegła dalej. To bezsenne noce, po 2,3 latach zaczęły odbierać jej ostatnie zasoby już i tak zdefragmentowanej energii.
Czuła się jak zombie, jej oczy były suche jak pustynia. Poza kilkoma godzinami pracy tygodniowo nie była w stanie zrobić prawie nic, jednocześnie nie mogąc doświadczyć w pełni regenerującego snu. I wtedy, powoli, ta mała dziewczynka z początku historii zaczęła się wyłaniać. Pragnęła zdjąć z pleców ciężki górski plecak. Tęskniła za czymś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyła na poziomie emocjonalnym – ramionami matki, które mogłyby ukoić jej lęk niczym rytm oceanicznych fal. I to pragnienie poprowadziło ją z wysokich gór na brzeg morza. Zaczęła spotykać ludzi (a nawet zwierzęta), którzy zabierali ją w oceany uczuć, o których istnieniu nawet nie wiedziała, bo jej mapa składała się tylko z gór. Nauczyli ją pływać w morzu własnych emocji. Dzięki temu mogła wreszcie sama stać się dla siebie matką i wrócić do swojego domu – do własnego ciała.
Dom ten był dosyć zaniedbany i trochę czasu zajęło, by się jakkolwiek do niego przyzwyczaić i nieco uporządkować. Ale to właśnie w nim w końcu odnalazła zagubiony klucz! Okazało się też, że ogród przylegał do tego domu, co odkryła z wielkim zdziwieniem, bo z przeszłości, żadnego domu nie pamiętała. Potem zrozumiała, że to dlatego, że od narodzin musiała funkcjonować w odłączeniu od własnego ciała.
Początkowo powrót do ogrodu również był trudny – nie wiedziała, od czego zacząć, wszystko było martwe, suche i błotniste, trudno było sobie tam cokolwiek wyobrazić. Ale że lubiła uczucie stóp zanurzających się w mokrej i lepkiej ziemi, zaczęła kopać. W sobie, w swoim umyśle, w swojej przeszłości, w swojej podświadomości – jej odwaga zdobywczyni gór z przeszłości pomogła teraz przejść przez ciemność, brud i cień, które były bardzo zakorzenione w ogrodzie. Wydobyła na światło dzienne wiele przekonań i kodów, które przez całe życie kazały jej biec, a jednocześnie grzebały jej twórczy ogień.
Dziś ta dziewczyna jest malarką, podróżniczką i nawet można powiedzieć, że błotolożką. Uwielbia wizualne piękno, eksplorowanie oceanów uczuć oraz grzebanie w błocie i brudzie, by odsłaniać ukryte prawdy i kłamstwa, które nie pozwalają na rozkwitnięcie wewnętrznych ogrodów. Dokąd życie zaprowadzi dalej? Powie jej ciało, którego głos słyszy, gdy codziennie dociera na brzeg morza w sobie samej. Bierze do ręki muszlę i słucha cichego szeptu własnych fal emocji i uczuć, podpowiadającego jej następny krok każdego dnia…
Once I knew a girl from Wrocław (a city quite near the mountains).
Shy, dreamy but always quite stubborn and brave.
She used to go for long mountain hikes with her father, which she really enjoyed.
But beneath, she has been developing a sense of an obligation to prove her strength which would mean value.
Once a kid she has been claiming she would become a painter and a traveller. As she really enjoyed mountain tracks with a mud, the way her feet slowly and softly sank in a wet ground, she used to say, laughing, she would become a “mudologist”, too.
But slowly, she was turning her creative fire into an obligation to prove. She used her art to create a mask of someone who was never meant to exist ~ someone she believed was perfect. She kept travelling the world, learnt to spoke few foreign languages, studied a prestigious art degree and had the opinion of an original, for some maybe perfect person. But she didn’t even realised how much she had been detached from her deepest authenticity. How much suffering was present, because she had lost the keys to the secret garden of her sacred art. She kept being strong staying outside it, pursuing the freelance career of graphic design. It felt more safe, still keeping her image “pretty cool”.
And slowly her body started to speak its truth. Started with a brain fog and a sense of fatigue. The indications from doctors did not help and she was too busy with constructing her perfect life to pay more attention. Then happened an accident. When she was lying on the ground in the city centre, and was carried to the ambulance, she actually felt relieved. Because only in this state the immense pressure that has been gradually inhabiting her body could occur to her. But even that could not stop her, she continued to run. After 2 or 3 years it were the sleepless nights that started to began to rob her from the last resources of already fractured energy.
She felt like a zombie, her eyes dry like desert. Besides some hours of work a week she was not able to do hardly anything. The little girl from the past started to emerge. Wanting to take off the heavy hiking backpack. Longing for something that could never been for her before, the mother’s arms, that could sooth her anxiety like the rhythm of oceans waves. And desire led her to come from the high mountains to the shore. She has started to meet people that took her into the sea of feeling, that she even did not know that existed on her map. They learnt her how to swim in rivers of her emotions. So she could finally mother herself back to her home, which was her body.
And from that place, she was finally able to find the missing key to enter the garden of her creativity. The beginning was hard, as she did not know how to start, everything was dead dry and muddy, it was hard to envision anything. But as she liked the sensation of feet in a wet and pure ground, she kept digging. In herself, in her mind, in her past, her courage from conquering the mountains from the past helped her this time to go through the darkness, dirt and shadow. She excavated many believes and codes that had kept her running all her past and buried her creative fire.
And so now she is the painter, the traveller, the mudologist. She loves the visual beauty, exploration of the oceans of embodied feeling, and digging in the mud and dirt to reveal the hidden truths and lies that protect them… Where that will guide her next? The body will tell, which she can hear coming to the shore inside her daily. Taking in her hand a seashell and listening to the quiet voice of her body whispering the next step each day…